środa, 15 września 2010

Maleo Reggae Rockers_Serca Nie Oszukasz.mpg



Na teledysku Maleo Reggae Rockers możecie zobaczyć dzieci z Mansy!

środa, 19 maja 2010

SZTUKA CZEKANIA I POCZTOWA RADOŚĆ

Jedną z podstawowych umiejętności, którą warto posiąść wybierając się do Afryki jest sztuka czekania. Czekanie jest nierozłączną częścią egzystencji. Niepotrzebnie się denerwować. Czekasz na autobus od 4 godzin, Afrykańczyk ze stoickim spokojem powie przecież „bus is coming”, nie ważne, że nikt nie wie kiedy, może za 2 godziny może za 20…najważniejsze, że „is coming”.
W grudniu z dalekiej Polski otrzymałam wiadomość „paczka is coming”. Z założenia miała być to paczka bożonarodzeniowa. Nadszedł nowy rok, paczka „still coming”. Minęły 2 miesiące, czyli przeciętny czas oczekiwania na paczkę. Is coming. Gdy nadeszły kolejne święta, zaczęłam już trochę wątpić. Może zaginęła gdzieś na Czarnym Lądzie, a może porwali ją Chińczycy?
W naszym magicznym worku, z którego dzieci losowały nagrody z cotygodniowych konkursów już dawno zaświeciło dno…Zostało w nim jedynie kilka pocztówek, które też wkrótce miały się skończyć. Przydałby nam się naprawdę magiczny worek. I wtedy, zupełnie nieoczekiwanie – przyszła!!! Po prawie 5 miesiącach, doszła właśnie w momencie kiedy była najbardziej potrzebna. Następnego dnia, w święto św. Marii Mazarello, założycielki salezjanek mogliśmy obdarować naszych liderów upominkami. Ich uśmiechnięte buzie na zdjęciu. Nagrody wyciągane z „magicznego worka” wywołały taki entuzjazm, że aż trudno było przeprowadzać kolejne konkurencje. Gra Czarny Piotruś stała się prawdziwym hitem w oratorium, dzieciaki mogą w to grać i grać…
Dziękujemy bardzo wszystkim którzy przyczynili się do tej radości, zwłaszcza rodzinie Cyndeckich, paniom i ich dzieciom ze Skoku, pani Eli i Ani no i oczywiście mojej rodzince. NATOTELA MUKWAI!!!

niedziela, 24 stycznia 2010

ZAMBIA GOOOLA!

W Angoli odbywają się właśnie mistrzostwa AfricaCup. Nigdy nie byłam jakąś specjalną fanką futbolu, jednak po ostatnim meczu stałam się zapaloną kibicką...

W miniony poniedziałkowy wieczór dotarły do mych uszu jakieś niezwykle głośne i niezwykle entuzjastyczne okrzyki z oddali. Zaintrygowana zbadałam sprawę i okazało się że właśnie trwają mistrzostwa Afryki z piłce nożnej.

Zambijczycy są wielkimi fanami footbolu, jednak tylko nieliczni mają możliwość śledzenia sportowych zmagań we własnym telewizorze. Ci którzy telewizora nie mają, tłumnie zasiadają przed telewizorem sąsiada albo też idą kibicować do naszego Youth Center. Przychodzą zresztą nie tylko ci, co nie mają telewizora – fanów futbolu tłumnie przyciaga możliwość obserwowania meczu na dużym ekranie, w dużym gronie kibiców - niczym na stadionie oraz gwarancja, że nawet na wypadek wyłączenia prądu obejrzą mecz do końca – mamy generator.


Zaintrygowana poniedziałkowymi okrzykami, stwierdziłam, że muszę to przeżyć TAM! Najbliższy mecz w czwartek: Zambia – Gabon. Wyszłam z domu spóźniona – i słysząc już z daleka krzyki, zaczęłam biec, sądząc, że właśnie przegapiłam gola. Okazało się, że takie poruszenie wywołała tylko żółta kartka dla przeciwnika... W środku poczułam się autentycznie jak na stadionie – sala wypełniona kibicami, którzy niczym jeden wielki organizm wydają z siebie szum przechodzący w krzyk, w zależności od napięcia i natężenia emocji towarzyszącym akcji meczu. I wreszcie... goooool! Wszyscy jednocześnie podnoszą się z krzeseł, wydają głośny okrzyk po czym...nastaje ciemność. Prąd poszedł. W elektrowni najwidoczniej dziś łaskawie zaczekali z wyłączeniem prądu do momentu strzelenia gola. Brak prądu jednak nie umiejszył entuzjazmu kibiców, baa...nawet go nakręcił. To co działo się po tym gdy padł gol, trudno opisać – to trzeba przeżyć. Cała sala krzyczy, tańczy, śpiewa, ręce i krzesła w górze, każdy każdego ściska...Ta niepohamowana radość trwała może z 10 minut – dopiero jak podłączona generator, wszyscy siedli na swoje miejsca i wrócili do oglądania meczu. ZAMBIA WINNER! Zakwalifikowaliśmy się do następnego etapu i w poniedziałek gramy z Kamerunem. We wtorek natomiast będę kibicować naszym chłopakom z junior oratorium, którzy zmierzą się ze starszymi kolegami z youth center.

Nie wiem czy polscy kibice też tak wspólnotowo, głośno i radośnie przeżywają mecze, ale oglądanie meczu w tak dużym towarzystwie i na dużym ekranie to świetna idea. Polecam spróbować zorganizować coś takiego w szkołach, parafiach!


P.S. Dawno nie pisałam...Oczywiście poza oglądaniem meczy dzieje się u nas sporo innych rzeczy. Ale o tym jutro...

sobota, 26 grudnia 2009

Afrykanskie swieta - fotorelacja

Pokój Wam!

Tegoroczne Święta afrykańscy wolontariusze z Torunia spędzili razem w CALM. A to za sprawą spontanicznej decyzji Ewy, która postanowiła przedłużyć sobie wakacje spędzane w Tanzanii. Wszak Uganda tak blisko! (jedyne 20 godzin drogi). Po wymianie kilku smsów, 22-ego grudnia Ewa szczęśliwie dotarła do Kireki, gdzie nastąpiło długo oczekiwane spotkanie.

Nasze spotkanie było okazją do wymiany informacji o losach wolontariuszy z różnych placówek misyjnych. Ewa bowiem nie tylko przywiozła ze sobą wieści z Mansy, ale także z Lusaki, gdyż wakacje w Tanzanii spędzała razem z Basią i Magdą. Pierwsze dwa dni spędziliśmy więc na ciągłych rozmowach o blaskach i cieniach życia na misjach. Mogliśmy, jak to się ładnie mówi, podzielić się naszymi „doświadczeniami misyjnymi”, czyli po prostu ponarzekać sobie na różnego rodzaju trudności, które zastaliśmy na naszych placówkach. Nie były one jednak jednakowe. Doszliśmy do wniosku, że pod wieloma względami trudno o dwie bardziej odmienne placówki :) Taka „wymiana doświadczeń” była dla nas bardzo umacniająca i owocująca w nowe pomysły oraz przyniosła świeże spojrzenie na naszą przyłość na misjach. Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że żadna, nawet najbardziej obfita internetowa korespondencja, nie zastąpi osobistego spotkania, rozmowy i wspólnej modlitwy.



W środę, w ramach przedświątecznego skupienia, odbyliśmy pięciokilometrową pielgrzymkę do głównego ugandyjskiego (jeśli nie afrykańskiego) sanktuarium katolickiego – bazyliki świętych Męczenników Ugandyjskich: Karola Lwange i Towarzyszy.

W dzień wigilii w końcu udało nam się poczuć klimat Świąt i choć śniegu nie było, to przynajmniej padał deszcz. Cały dzień spędziliśmy na przedświątecznych przygotowaniach. Najpierw zajęliśmy się przystrojeniem kaplicy, ustawieniem choinki (która już miała to nieszczęście kilka razy przewrócić się podczas mszy, ku radości zgromadzonych wiernych), no i skonstruowaniem szopki. Za budulec posłużyło kilka patyków, zambijskie chitengi oraz wysoka trawa na poszycie dachu niczym w afrykańskim domku. Z tego dzieła byliśmy szczególnie dumni.

Na wigilijnym stole nie mogło zabraknąć polskiego akcentu kulinarnego. Po długich rozważaniach i analizowaniu dostępnych składników, zdecydowaliśmy się na polsko-ugandyjską wariację pierogów a’la ruskich. Ziemniaki zastąpiliśmy podobnymi w smaku zielonymi bananami matooke, a z twarogu byliśmy zmuszeni zrezygnować. Efekt i tak przerósł nasze oczekiwania. Nawet początkowo sceptycznie nastawiony ks. Rysiek, zajadał się nimi ze smakiem. Również nasi ugandyjscy przyjaciele dołączyli do grona fanów pierogów.


W Ugandzie razem z pierwszą gwiazdką bynajmniej nie rozpoczęliśmy wigilijnej wieczerzy, ale pasterkę. Dopiero po mszy zasiedliśmy do wspólnego posiłku. Ks. Rysiek zaskoczył nas wigilijnym opłatkiem, którym podzieliliśmy się w gronie CALM-owych wujków i cioci. Po dość szybkiej, jak na nasze polskie zwyczaje kolacji, nastąpił radosny dla chłoców moment – wspólne tańce (których gwiazdą został ks. Rysiek) oraz rozdawanie prezentów. Dla nas było to wyjątkowe doświadczenie, gdyż jeszcze niegdy nie spędziliśmy Świąt w tak dużym gronie (okołu 100 osób). Wigilijne spotkanie zwieńczyły Polaków nocne rozmowy, z wesołymi historiami ks. Ryśka.


Pierwszy dzień Świąt przebiegł w atmosferze słodkiego lenistwa. Choć nie mogliśmy wylegiwać się na słońcu, gdyż cały czas towarzyszyły nam chmury i deszcz. Mieliśmy okazję posmakować tradycyjnego ugandyjskiego świątecznego obiadu, przyrządzonego w liściach bananowca: kurczak w liściach bananowca, matooke w liściach bananowca oraz orzeszki ziemne w liściach bananowca. Od popołudnia aż do nocy trwała świąteczna balanga dla chłopców ( w Ugandzie nie obowiązuje nic takiego jak cisza nocna). Dzieciaki były w swoim żywiole!


Drugi dzień Świąt zapragnęliśmy spędzić bardziej aktywnie, więc wybraliśmy się na wyprawę do źródeł Nilu. Postanowiliśmy sprawdzić jak działa autostop w Ugandzie i byliśmy bardzo mile zaskoczeni. Jedynym problemem byli zatrzymujący się co chwilę kierowcy autobusów, nie mogący zrozumieć, dlaczego nie chcemy skorzystać z ich usług. U celu naszej podróży mogliśmy podziwiać wodospady Bujagala Falls, spróbować swoich sił w lekcjach raftingu dla początkujących oraz wypić po butelce najlepszego ugandyjskiego piwka „Nil”, produkowanego właśnie u źródeł Nilu. W drodze powrotnej, siedząc na pace pickupa, rozkoszowaliśmy się zapachem tropikalnego lasu oraz krajobrazami zielonych, łagodnych wzgórz Ugandy.

Dziś, pisząc te słowa, z melancholią nucimy sobie piosenkę „Ta ostatnia niedziela”, ponieważ jutro rozstajemy się na kolejny okres, licząc, że jeszcze się w Afryce spotkamy. Przesyłamy pozdrowienia i poświąteczno noworoczne życzenia dla pozostałych wolontariuszy z naszej afrykańskiej ekipy oraz całej załogi MWDB i SOM w Polsce: Trzymajcie się dzielnie w pracy na rzecz misji!

Ewa Pieczyńska

Tomasz Kaczmarek

CALM, Namugongo, 27.XII.2009






piątek, 25 grudnia 2009

Afrykanskie swieta

Wybaczcie dlugie milczenie, ale w Zambii nastal z poczatkiem grudnia czas wakacji, zatem wybralam sie na podboj Afryki...

I tym sposobem swieta przyszlo mi spedzic juz na polkuli polnocnej. Bynajmniej nie w Polsce i chyba tesknote za krajem, za najblizszymi w takie dni czuje sie najmocniej.
Uganda. Nigdy bym nie przypuszczala ze tutaj spedze Boze Narodzenie. To byla spontaniczna decyzja. Wielka radoscia byla dla mnie mozliwosc spedzenia swiat razem z Tomkiem, przyjacielem z Torunia. I z chlopakami z Namugongo. Nigdy jeszcze swiat nie spedzalam w tak duzym gronie. :)

Życzę Wam, by Wcielenie Jezusa Chrystusa, które dokonało się ponad 2000 lat temu, a które dzięki Zmartwychwstaniu naszego Pana dokonuje się wciąż, stało się realne w Waszym życiu. Zyczę kochającego serca, któremu pozwolimy się prowadzić przez życie, aby Miłość stała sie najważniejsza w Waszym życiu. Zycze prostej Radosci ze spotkania w drugim Czlowiekiem, odkrywania niezwyklosci w kazdym zwyklym momencie. Niech cud Bozego Narodzenia wypelnia kazdy dzien! Niech ta malenka Milosc zapuka do Waszych serc i napelni je wielka radoscia i pokojem!

niedziela, 29 listopada 2009

Paczka do Afryki

Właśnie odkryłam, że powoli kończy nam się zawartość naszego „magicznego worka” z którego wyciągałyśmy rozmaite drobiazgi dla zwycięzców konkursów na naszym cotygodniowym „competition day”, który zawsze wywołuje mnóstwo emocji. Te skromne upominki dają dzieciom dużo radości, bo dla wielu z nich często jedyną zabawką jest własnoręcznie wykonana z plastykowych worków piłka, stara opona do toczenia lub druciany samochodzik…
Dlatego zwracam się do Was z prośbą o pomoc: Na pewno mnóstwo macie w swoich szufladach różnych gadżetów – np. prostych zabawek z kiosku, figurek z kinder-niespodzanek, jakieś breloczki, portfeliki, maskotki, opaski i bransoletki, kolorowe podkreślacze, wielokolowe długopisy itp. Dzieciakom sprawią na pewno mnóstwo radochy!

A może jakimś cudem paczka zdążyłaby dotrzeć na święta i moglibyśmy każdemu dziecku sprawić jakiś świąteczny upominek?

A ponadto przydałaby się tu jeszcze:
-podręcznik do angielskiego dla dzieci,
-plastelina (w dużej ilości),
-balony,
-kilka (5-10) takich dużych, okrągłych balonów,
-trochę długopisów,
-pocztówki, zdjęcia ciekawych zakątków świata i ludzi z różnych kultur oraz zwierząt,
-jakaś prezentacja w PowerPoincie o Polsce (najlepiej po angielsku, ale niekoniecznie, można przetłumaczyć) – koniecznie ze śniegiem ;),
- 200 obrazków „Jezu Ufam Tobie” – chcemy zaprosić dzieci do wspólnego odmawiania koronki (oczywiście w języku chibemba)
- zabawki edukacyjne dla dzieci w wieku przedszkolnym
-jakieś dobre filmy z przesłaniem na DVD – bajek mamy tu sporo, ale chcemy zrobić dla naszych nastoletnich liderów coś w rodzaju DKFu
- piosenki po angielsku dla dzieci, najlepiej z pokazywaniem i prostymi słowami – nadające się do nauki angielskiego, mogą być religijne (powoli wyczerpuje nam się repertuar…)
- w Kaczorze Donaldzie jest taki dział „figle figlarzy” w którym opisywane są rozmaite sztuczki i triki – dzieciaki je uwielbiają! Może macie jakieś stare numery, z których moglibyście wydrzeć te strony…
- …a ostatnio zamarzyła mi się bańkownica – może być taka mała standardowa, ale najbardziej superancki byłby mieczyk do puszczania wielkich baniek mydlanych (sprzedawali to kiedyś na rynku w Toruniu) – tylko oczywiście bez płynu w środku!

Żadna z tych rzeczy nie jest niezbędna, damy radę bez nich, ale jakby udało się komuś cokolwiek z tego zdobyć,to sprawiłby tym baaardzo dużo radości. Spodziewam się, że paczka do Zambii to pewnie kosztowna sprawa, ale może gdybyście się zrzucili w kilka osób, które chcą zrobić dobry adwentowy uczynek…MISYJNI ENTUZJAŚCI ŁĄCZCIE SIĘ!!!

Chciałabym w tym miejscu bardzo podziękować Pani Ani – najdłuższa guma do skakania świata już dotarła do Mansy! Ale niespodzianka! Dzieciaki skaczą i skaczą!

P.S. Czy ktoś pamięta jak się grało w gumę w „dziesiątki” ? Moja pamięć sięga cyfry 4…

Jż jutro utro postaram się napisać o kilku przygodach na zambijskich drogach.
Posted by Picasa

czwartek, 19 listopada 2009

Z AFRYKAŃSKICH ZWYCZAJÓW LITURGICZNYCH…


Rytm życia wyznacza tu nie tylko pogoda, ale również dostawy prądu. Wybaczcie więc, że wbrew zapowiedzi notka ukazuje się z jednodniowym poślizgiem, ale wczoraj znowu wyłączyli nam prąd… ;)



Jedną z pierwszych konfrontacji moich wyobrażeń o Afryce z rzeczywistością było uczestnictwo w afrykańskiej eucharystii. Otóż standardowa msza - przynajmniej w naszym kościele, wcale nie trwa kilku godzin (ale 30 min w dzień powszedni, a w niedzielę od 1h 20 (english mass) do 2 h (bemba mass)) i wcale nie jest taka roztańczona i rozśpiewana, jak się spodziewałam. Bardzo mnie to początkowo rozczarowało – czyżbym chciała być bardziej „afrykańska” od samych Afrykanów? Dziś jednak cieszę się, że jest stosunkowo krótka, zwłaszcza, że niewiele z niej rozumiem i ratuje mnie tylko mój stały zestaw mszalny – Pismo Św. z zaznaczonymi czytaniami, książeczka do nabożeństwa w języku bemba, oraz brewiarz i różaniec – na kazanie i ogłoszenia duszpasterskie (a te bywają dłuższe niż kazanie: przeciętnie zdążę odmówić jutrznię i 2-3 dziesiątki różańca). Często ta bariera językowa męczy, ale ostatnio staram się mszę przeżywać bardziej sercem niż słowami…

W dzień powszedni wprawdzie śpiewu nie ma specjalnie dużo, a i większość wiernych specjalnie się do niego nie garnie, ale rekompensuje to przejmujący, zachrypnięty głos naszego parafialnego niewidomego śpiewaka Petera, który wypełnia cały kościół. Mój ulubiony moment następuje po komunii, kiedy Peter wstaje i zaczyna wędrować przed ołtarzem w tańcu uwielbienia, wychwalając Boga całym ciałem… W niedzielę śpiew stanowi większość Mszy: śpiewane są chyba wszelkie możliwe części stałe np. Wierzę w Boga, jednak tańczy głównie chór (zresztą przymierzam się doń zapisać) i pojedynczy ludzie (w tym oczywiście ja). A reszta sobie leniwie siedzi… Z siedzeniem i klęczeniem jest tu zupełnie inaczej – dużo częściej się klęka, ale np. Ewangelii słuchamy na siedząco.
Odmiennie wygląda też zbieranie tacy. Ministranci wynoszą na środek kościoła długą, drewnianą skrzynkę z 6 otworami, przy których wypisane są cyfry od 1 do 5 oraz litera V. Ludzie po kolei podchodzą i wrzucają pieniądze do różnych otworów. Bardzo to tajemniczo dla mnie wyglądało… Co decyduje o tym w którą dziurkę trafi pieniążek? Wielkość kwoty? Rozwiązanie zagadki przyniosły ogłoszenia parafialne, na których - ku ogromnej radości części parafian, odczytano, która zone okazała się najhojniejsza tydzień temu. Otóż dziurki odpowiadają 5 strefom, na które podzielona jest parafia (plus dziurka dla visitors), które co tydzień uczestniczą w swoistym competition…




Moje pragnienie roztańczonego przeżycia Mszy wkrótce jednak zostało zaspokojone i to z nadwyżką. 17-18 października uczestniczyliśmy w niezwykłej uroczystości, której główną okazją nie była bynajmniej przypadająca w tych dniach niedziela misyjna (o której chyba bardziej pamięta się w Polsce, niż tu, gdzie misje są codziennością), ale srebrny jubileusz, a właściwie to dwa srebrne jubileusze: 25-lecie parafii oraz 25-lecie salezjanek w Zambii. Uroczystości trwały 2 dni, a obie msze trwały po 4 godziny i były pasjonującym przeżyciem. Dlaczego? Przeczytajcie sami:


Teren wokół kościoła, który na co dzień służy nam za oratorium, powoli zapełnia się parafianami. Już z daleka słychać potężny śpiew chóru i rytm bębnów. Od razu wyczuwa się świąteczną atmosferę. Kobiety wyglądają jak kolorowe kwiaty - we wzorzystych, różnobarwnych chitengach: przepasanych w biodrach, na głowach i przeważnie również na plecach - z dzieckiem w środku. Po nadruku na chitendze od razu widać do której z kościelnych organizacji należą parafialne aktywistki. Dominuje jednak niebieski jubileuszowy wzór chitengi, z której niektórzy nawet uszyli specjalnie na tą okazję koszule i sukienki. Inni przyszli w tym co mają - miejsce po prawej stronie ołtarza zajęła gromada bosonogich dzieciaków. Czuć atmosferę wspólnoty. Gdy już wszyscy się zebrali, msza rozpoczyna się procesją – oczywiście z czasowym poślizgiem.


Po prawej stronie ołtarza siedzi gromada bosonogich dzieci


Taniec liturgiczny grupy xaverianek



Po krótkim (na szczęście – bo w języku bemba) kazaniu, przed ołtarzem powstaje zamieszanie. Tłum ludzi ze świecami i karteczkami w dłoniach wychodzi na środek i minie trochę czasu, zanim służbie liturgicznej uda się ustawić ich w dwa długie rzędy. Są wśród nich maleństwa trzymane na rękach rodziców oraz wiele dzieci i wielu dorosłych: 127 osób. Za moment mają dołączyć do grona chrześcijan.



127 nowych chrześcijan

Ale jak tu ochrzcić za jednym razem tylu ludzi? Najprościej - na raty: najpierw przyrzeczenia chrzcielne oraz błogosławieństwo katechumenów i odczytanie imienia; potem zostają ochrzczeni wodą święconą z plastikowego, czerwonego kubka; w następnej „kolejce” znak krzyża świętym olejem, dalej biała szata – a raczej białe płótno które kapłani na każdym na moment kładą i na koniec - zapalenie świec … Jakaż ogromna radość z tego niezwykłego wydarzenia! Wszyscy tańczą, wszyscy śpiewają, rodzice podrzucają świeżo ochrzczone dzieci, całują je… Na głowach nowoochrzczonych mienią się w słońcu niczym klejnoty krople wody, która nie wsiąka w murzyńskie włosy. Kobiety wydają radosne okrzyki uderzając dłońmi o usta, ktoś obsypuje nowych chrześcijan confetti i płatkami kwiatów. Wszyscy zebrani cieszą się z nowych braci i sióstr w Chrystusie! Czy mogło być piękniejsze wydarzenie na tydzień misyjny?





Przed ołtarzem stają 23 eleganckie panie i 23 panów o głowach mieniących się brokatem. Państwo młodzi (choć niektórzy wcale już nie tacy młodzi) pod wielkim kolorowym parasolem po kolei ślubują sobie przed Bogiem miłość, wierność i uczciwość małżeńską - co po niektórzy wplatając w przysięgę kilka słów od siebie, ku powszechnej radości zebranych. Jeszcze tylko nałożenie obrączek (bynajmniej nie złotych) i rozpoczyna się spontaniczne świętowanie. Każdy chce pogratulować nowożeńcom, wyściskać ich i wytańczyć!






Afrykańskie panny młode






Nie tylko parafia i salezjanki świętowały tego dnia srebrny jubileusz – kilkoro małżonków, które przeżyło razem ponad 25 lat, uroczyście odnowiło przyrzeczenia małżeńskie. Sędziwi jubilaci (bo chyba można tak określić panów ok. 50-tki w społeczeństwie gdzie średnia długość życia wynosi 37 lat) uczynili to, dzierżąc w dłoni siekierki, natomiast jubilatki – garnki. Następnie odbyła się wymiana atrybutów. Czyżby równouprawnienie? Nie do końca, patriarchat nadal ma się świetnie i podział ról pozostaje, jednak małżonkowie obiecują się wspierać w swoich obowiązkach. Jubilaci swoją postawą miłości i wierności złożyli ważne świadectwo – dla Zambijczyków wierność małżeńska wciąż bywa problemem, a skutkiem tego jest często nie tyle rozpad rodziny, lecz jej zagłada. W kraju gdzie ponad 20% społeczeństwa jest nosicielami wirusa HIV, zdrada może skończyć się tragicznie…
Jubilaci schodzą z ołtarza i od razu otacza ich wianuszek gratulujących. Jak Afrykańczyk wyraża swoją radość? Oczywiście tańcem! Garnki zaczynają wirować, siekierki podrygiwać!


Srebrni jubilaci






Gdy emocje na chwilę opadną, jakaś połowa parafian na moment gdzieś znika, by za chwilę ruszyć w niekończącej się, barwnej procesji z darami. Każda z grup parafialnych już od tygodnia przygotowywała specjalną choreografię. I tak tanecznym krokiem pod ołtarz niosą dary w firmowych siatkach z tutejszego supermarketu, skrzynkę coca-coli, żywe kurczaki, a nawet…kozę i świnię. Kolorowy pochód zamyka popis żonglerki pomarańczami. Z ołtarza wszystko trafi później na wspólny stół (wspólne ucztowanie i tańczenie potrwa do późnej nocy).












Po komunii następuje apogeum radości! Tańcom, śpiewom i powszechnej, nieskrępowanej radości nie ma końca…Odkładam aparat i sama ruszam w tany!