czwartek, 19 listopada 2009

Z AFRYKAŃSKICH ZWYCZAJÓW LITURGICZNYCH…


Rytm życia wyznacza tu nie tylko pogoda, ale również dostawy prądu. Wybaczcie więc, że wbrew zapowiedzi notka ukazuje się z jednodniowym poślizgiem, ale wczoraj znowu wyłączyli nam prąd… ;)



Jedną z pierwszych konfrontacji moich wyobrażeń o Afryce z rzeczywistością było uczestnictwo w afrykańskiej eucharystii. Otóż standardowa msza - przynajmniej w naszym kościele, wcale nie trwa kilku godzin (ale 30 min w dzień powszedni, a w niedzielę od 1h 20 (english mass) do 2 h (bemba mass)) i wcale nie jest taka roztańczona i rozśpiewana, jak się spodziewałam. Bardzo mnie to początkowo rozczarowało – czyżbym chciała być bardziej „afrykańska” od samych Afrykanów? Dziś jednak cieszę się, że jest stosunkowo krótka, zwłaszcza, że niewiele z niej rozumiem i ratuje mnie tylko mój stały zestaw mszalny – Pismo Św. z zaznaczonymi czytaniami, książeczka do nabożeństwa w języku bemba, oraz brewiarz i różaniec – na kazanie i ogłoszenia duszpasterskie (a te bywają dłuższe niż kazanie: przeciętnie zdążę odmówić jutrznię i 2-3 dziesiątki różańca). Często ta bariera językowa męczy, ale ostatnio staram się mszę przeżywać bardziej sercem niż słowami…

W dzień powszedni wprawdzie śpiewu nie ma specjalnie dużo, a i większość wiernych specjalnie się do niego nie garnie, ale rekompensuje to przejmujący, zachrypnięty głos naszego parafialnego niewidomego śpiewaka Petera, który wypełnia cały kościół. Mój ulubiony moment następuje po komunii, kiedy Peter wstaje i zaczyna wędrować przed ołtarzem w tańcu uwielbienia, wychwalając Boga całym ciałem… W niedzielę śpiew stanowi większość Mszy: śpiewane są chyba wszelkie możliwe części stałe np. Wierzę w Boga, jednak tańczy głównie chór (zresztą przymierzam się doń zapisać) i pojedynczy ludzie (w tym oczywiście ja). A reszta sobie leniwie siedzi… Z siedzeniem i klęczeniem jest tu zupełnie inaczej – dużo częściej się klęka, ale np. Ewangelii słuchamy na siedząco.
Odmiennie wygląda też zbieranie tacy. Ministranci wynoszą na środek kościoła długą, drewnianą skrzynkę z 6 otworami, przy których wypisane są cyfry od 1 do 5 oraz litera V. Ludzie po kolei podchodzą i wrzucają pieniądze do różnych otworów. Bardzo to tajemniczo dla mnie wyglądało… Co decyduje o tym w którą dziurkę trafi pieniążek? Wielkość kwoty? Rozwiązanie zagadki przyniosły ogłoszenia parafialne, na których - ku ogromnej radości części parafian, odczytano, która zone okazała się najhojniejsza tydzień temu. Otóż dziurki odpowiadają 5 strefom, na które podzielona jest parafia (plus dziurka dla visitors), które co tydzień uczestniczą w swoistym competition…




Moje pragnienie roztańczonego przeżycia Mszy wkrótce jednak zostało zaspokojone i to z nadwyżką. 17-18 października uczestniczyliśmy w niezwykłej uroczystości, której główną okazją nie była bynajmniej przypadająca w tych dniach niedziela misyjna (o której chyba bardziej pamięta się w Polsce, niż tu, gdzie misje są codziennością), ale srebrny jubileusz, a właściwie to dwa srebrne jubileusze: 25-lecie parafii oraz 25-lecie salezjanek w Zambii. Uroczystości trwały 2 dni, a obie msze trwały po 4 godziny i były pasjonującym przeżyciem. Dlaczego? Przeczytajcie sami:


Teren wokół kościoła, który na co dzień służy nam za oratorium, powoli zapełnia się parafianami. Już z daleka słychać potężny śpiew chóru i rytm bębnów. Od razu wyczuwa się świąteczną atmosferę. Kobiety wyglądają jak kolorowe kwiaty - we wzorzystych, różnobarwnych chitengach: przepasanych w biodrach, na głowach i przeważnie również na plecach - z dzieckiem w środku. Po nadruku na chitendze od razu widać do której z kościelnych organizacji należą parafialne aktywistki. Dominuje jednak niebieski jubileuszowy wzór chitengi, z której niektórzy nawet uszyli specjalnie na tą okazję koszule i sukienki. Inni przyszli w tym co mają - miejsce po prawej stronie ołtarza zajęła gromada bosonogich dzieciaków. Czuć atmosferę wspólnoty. Gdy już wszyscy się zebrali, msza rozpoczyna się procesją – oczywiście z czasowym poślizgiem.


Po prawej stronie ołtarza siedzi gromada bosonogich dzieci


Taniec liturgiczny grupy xaverianek



Po krótkim (na szczęście – bo w języku bemba) kazaniu, przed ołtarzem powstaje zamieszanie. Tłum ludzi ze świecami i karteczkami w dłoniach wychodzi na środek i minie trochę czasu, zanim służbie liturgicznej uda się ustawić ich w dwa długie rzędy. Są wśród nich maleństwa trzymane na rękach rodziców oraz wiele dzieci i wielu dorosłych: 127 osób. Za moment mają dołączyć do grona chrześcijan.



127 nowych chrześcijan

Ale jak tu ochrzcić za jednym razem tylu ludzi? Najprościej - na raty: najpierw przyrzeczenia chrzcielne oraz błogosławieństwo katechumenów i odczytanie imienia; potem zostają ochrzczeni wodą święconą z plastikowego, czerwonego kubka; w następnej „kolejce” znak krzyża świętym olejem, dalej biała szata – a raczej białe płótno które kapłani na każdym na moment kładą i na koniec - zapalenie świec … Jakaż ogromna radość z tego niezwykłego wydarzenia! Wszyscy tańczą, wszyscy śpiewają, rodzice podrzucają świeżo ochrzczone dzieci, całują je… Na głowach nowoochrzczonych mienią się w słońcu niczym klejnoty krople wody, która nie wsiąka w murzyńskie włosy. Kobiety wydają radosne okrzyki uderzając dłońmi o usta, ktoś obsypuje nowych chrześcijan confetti i płatkami kwiatów. Wszyscy zebrani cieszą się z nowych braci i sióstr w Chrystusie! Czy mogło być piękniejsze wydarzenie na tydzień misyjny?





Przed ołtarzem stają 23 eleganckie panie i 23 panów o głowach mieniących się brokatem. Państwo młodzi (choć niektórzy wcale już nie tacy młodzi) pod wielkim kolorowym parasolem po kolei ślubują sobie przed Bogiem miłość, wierność i uczciwość małżeńską - co po niektórzy wplatając w przysięgę kilka słów od siebie, ku powszechnej radości zebranych. Jeszcze tylko nałożenie obrączek (bynajmniej nie złotych) i rozpoczyna się spontaniczne świętowanie. Każdy chce pogratulować nowożeńcom, wyściskać ich i wytańczyć!






Afrykańskie panny młode






Nie tylko parafia i salezjanki świętowały tego dnia srebrny jubileusz – kilkoro małżonków, które przeżyło razem ponad 25 lat, uroczyście odnowiło przyrzeczenia małżeńskie. Sędziwi jubilaci (bo chyba można tak określić panów ok. 50-tki w społeczeństwie gdzie średnia długość życia wynosi 37 lat) uczynili to, dzierżąc w dłoni siekierki, natomiast jubilatki – garnki. Następnie odbyła się wymiana atrybutów. Czyżby równouprawnienie? Nie do końca, patriarchat nadal ma się świetnie i podział ról pozostaje, jednak małżonkowie obiecują się wspierać w swoich obowiązkach. Jubilaci swoją postawą miłości i wierności złożyli ważne świadectwo – dla Zambijczyków wierność małżeńska wciąż bywa problemem, a skutkiem tego jest często nie tyle rozpad rodziny, lecz jej zagłada. W kraju gdzie ponad 20% społeczeństwa jest nosicielami wirusa HIV, zdrada może skończyć się tragicznie…
Jubilaci schodzą z ołtarza i od razu otacza ich wianuszek gratulujących. Jak Afrykańczyk wyraża swoją radość? Oczywiście tańcem! Garnki zaczynają wirować, siekierki podrygiwać!


Srebrni jubilaci






Gdy emocje na chwilę opadną, jakaś połowa parafian na moment gdzieś znika, by za chwilę ruszyć w niekończącej się, barwnej procesji z darami. Każda z grup parafialnych już od tygodnia przygotowywała specjalną choreografię. I tak tanecznym krokiem pod ołtarz niosą dary w firmowych siatkach z tutejszego supermarketu, skrzynkę coca-coli, żywe kurczaki, a nawet…kozę i świnię. Kolorowy pochód zamyka popis żonglerki pomarańczami. Z ołtarza wszystko trafi później na wspólny stół (wspólne ucztowanie i tańczenie potrwa do późnej nocy).












Po komunii następuje apogeum radości! Tańcom, śpiewom i powszechnej, nieskrępowanej radości nie ma końca…Odkładam aparat i sama ruszam w tany!



2 komentarze:

  1. Ewka Ty Wariacie!!! Super , super, dajesz radę babo jedna! Aż się wzruszyłam normalnie :)

    Pozdrawiam z Polski,

    Aśka z Łaziennej Street :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna relacja, wspaniała uroczystość!

    Życzę wytrwałości na misji :)

    I.

    OdpowiedzUsuń