sobota, 10 października 2009

WELCOME HOME :)


Minął już tydzień od kiedy jestem w Mansie. Pięknego wiosennego, a zarazem październikowego dnia, w dzień wspomnienia mojej patronki z bierzmowania, a zarazem patronki misji – św. Tereski, po całodziennej podróży po prostej, sięgającej aż po horyzont drodze, mijając na odcinku 800 km jedynie 4 miasta ( a właściwie miasteczka) i wiele, wiele afrykańskich wiosek i wioseczek...

– dotarłyśmy wreszcie na placówkę na którą zostałyśmy posłane. Nasza Mansa. Trudno mi już było w Lusace wysiedzieć, tak bardzo chciałam wreszcie się tu znaleźć. Dziś nie wyobrażam sobie, bym mogła trafić gdzie indziej.

Warunki mamy tu nie do końca misyjne, bowiem pierwszy raz w życiu mam cały pokój dla siebie, a ponadto salon, spiżarnię, pokój gościnny (zapraszamy!), kocura (sic!) Sonię oraz rower (który po dzisiejszej, pierwszej wyprawie nie ma pedału i siodełka). Obok nas mieszkają siostry salezjanki, w składzie zambijsko-filipińsko-polsko-irlandzkim, obecnie jednak niepełnym, bo siostra przełożona jest do końca roku na urlopie. Siostry bardzo nam pomagają wejść w nową, misyjną rzeczywistość. W domu sióstr jest kaplica, gdzie Pan Jezus mieszka w okrągłej afrykańskiej chatce.


Z mojego okna widać figurę Matki Bożej Wspomożycielki, a zaraz za nią ogródek z pomidorami, cebulą i drzewami papai, na których wysoki, płaski pień w niesamowity sposób wspinają się tutejsi chłopacy. Jest też insaka, czyli zadaszona wiata, gdzie można odpocząć i porozmawiać w cieniu. I to jest nasz mały światek. Za płotem znajduje się reszta misji czyli szkoła, przedszkole, kursy krawieckie i komputerowe, centrum młodzieżowe z wielkim boiskiem oraz kościół. Powoli poznajemy to miejsce, teraz przede wszystkim bacznie obserwujemy jak wszystko funkcjonuje, by już niedługo przejąć nasze obowiązki.

Oficjalnie zostałyśmy przedstawione parafii na niedzielnej mszy św. (najpierw o 7.00 na mszy angielskiej, a potem o 9.30 na mszy w bemba). Do tej pory nie wiemy dlaczego cały kościół wybuchnął śmiechem, gdy father Andrew przedstawiał nas w bemba). Ale już w piątek miałyśmy okazję poznać kilku najmłodszych parafianów. Ponieważ tego dnia msza była dopiero o 16.00 ( a nie jak codziennie o 6.30) w kościele pojawiło się dużo dzieci. Każde mijało nas z zainteresowaniem, jednak dopiero trzech najodważniejszych chłopców usiadło przed nami. Za chwilę otoczyła nas już cała gromadka. Przez całą mszę bacznie obserwowało mnie kilkanaście par wielkich, błyszczących oczu i z wielkim zainteresowaniem dotykało moich włosów kilka rączek. Dzieci chichotały obserwując jak nieudolnie próbuję czytać słowa w bemba z książeczki do nabożeństwa i co chwila uśmiechały się do mnie szeroko, próbując zwrócić moją uwagę. Całą mszę walczyłam aby zachować powagę i skupienie – bowiem moje zainteresowanie tą sympatyczną gromadką było w rzeczywistości wcale nie mniejsze niż ich. I w końcu nadszedł ten od dawna oczekiwany moment spotkania. Pełna radość. J


P.S. Jako że jestem jakiś tydzień do tyłu z relacją, niecierpliwych zapraszam na bloga Kasi która systematycznie i bardzo barwnie opisuje naszą misję http://kasik-kobusik.blogspot.com

2 komentarze:

  1. Ewuniu!
    Życzę powodzenia i wielu potrzebnych Bożych Łask na ten czas. Z niecierpliwością czekam na dalsze relacje. I pamiętam o modlitwie :)
    Pozdrowionka
    Asia z Zabrza :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam i trzymam za Ciebie kciuki, bedziemy w kontakcie, chociazby blogowym. Maja z mishu (:

    OdpowiedzUsuń