sobota, 3 października 2009

WELCOME TO ZAMBIA!!!


MWASHIBUKENI!!!

Melduję się z Czarnego Lądu!!! Miałam bardzo udaną podróż, na razie mnie nic nie zjadło, jest mi tu bardzo dobrze i z niecierpliwością czekam, aż zacznę pracę z dziećmi. Jestem w Mansie od czwartku, wcześniej w Lusace czekałam na dokumenty. Przez ostatni tydzień dużo się wydarzyło, dopiero od dzisiaj mam Internet, więc postaram się wszystko stopniowo opisać. Zacznijmy więc od początku…

Przedsmaku afrykańskich klimatów doświadczyłam już w naszej zatłoczonej i brudnej do granic możliwości polskiej kolei, którą podróż do Warszawy okazała się koniec końców najbardziej męczącym etapem podróży ;) Natomiast sama podróż do Zambii przebiegła bez najmniejszych problemów – wszystko się wprost idealnie ułożyło, począwszy od terminu wylotu, wadze bagażu jak i przebiegu lotu.

Kiedy w sierpniu kupowałam bilet, ciężko było ustalić datę wylotu. Z jednej strony, im szybciej tym lepiej, ale z drugiej strony, trzeba mieć czas, aby zdążyć wszystko załatwić przed wylotem. Licytowałam tą datę z Kasią, która mogła już wylecieć 20.

- To może 25-ty? -Lepiej 24-ty . - Ok.Ale w dzień kupna biletu: Wiesz, może jednak ten 25-ty? A już w biurze podróży: Najbezpieczniej będzie wylecieć 26-ty. - No niech ci będzie. 26-ty. Ale ani dnia później!

Nie wyobrażam sobie, co by było gdyby zabrakło mi tego jednego dnia na pakowanie. Raptem przygotowania do wylotu mogłam zacząć dopiero w środę, a już w piątek jechałam do Warszawy. Jak się okazało data naszego przylotu do Zambii również idealnie się zbiegła z wylotem naszej przełożonej, siostry Celeste na urlop. Dzięki temu mogłyśmy ją w sobotę poznać, a siostry nie musiały 2 razy kursować z Mansy do Lusaki.

Do dwóch bagaży 23 kilowych zmieściło się co do grama absolutnie wszystko co chciałam zabrać ze sobą: dla siebie (mama zadbała abym wzięła absolutnie wszystko – wyprawiła mnie jakbym jechała na Saharę albo samego środka puszczy amazońskiej ;) ), dla oratorium w Mansie i dla kilku muzungu stęsknionych za dobrami polskiej cywilizacji ;). Nie liczę tu bagażu podręcznego, który był dużo za dużo za ciężki, ale szczęśliwie nam go nie ważono, choć już mało brakowało – w pewnym momencie otwarto dla wszystkich bramkę busines class i ustawiłyśmy się tam w kolejce, a w tym czasie widziałyśmy że ważą bagaż kobiety, która wcześniej stała za nami. Wyglądałyśmy przekomicznie z dwoma torbami wypchanymi do granic możliwości, zwisającymi z boku butami oraz kurtkami i swetrami przewiązanymi w pasie. :)

Trochę stresu miałyśmy podczas przesiadki w Amsterdamie, na którą miałyśmy bardzo mało czasu, a lotnisko okazało się monstrualnych rozmiarów – przejście z jednego końca na drugi zajmuje pół godziny!

Nowy dzień przywitałyśmy już w Afryce. Gdy się obudziłyśmy, odmówiłyśmy brewiarz i zaraz potem za oknem z ciemności wyłoniła się nad horyzontem pomarańczowo-niebieska łuna. Nasz pierwszy afrykański wschód słońca! Słońce przywitało nas akurat na linii równika. Nie da się opisać piękna tego widoku! Miałam ochotę aż śpiewać z zachwytu.




Ale to nie koniec podniebnych wrażeń. Podczas lotu z Nairobi do Lusaki podziwiałyśmy z góry Kilimandżaro.



Samolot wylądował tak gładko, że nawet nie zorientowałam się, kiedy dotknęliśmy ziemi. Ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu nikt nie kultywował zwyczaju klaskania po lądowaniu. A ja miałam ochotę skakać, śpiewać z radości! Nareszcie!!! Afryka!!! Zambia!!! Ja tu jestem! Z samolotu wyszłyśmy prosto na płytę lotniska. Moja niezliczona liczba tobołów uniemożliwiła mi przejście przez nią tanecznym krokiem. ;)


Jeszcze przed odprawą przywitała nas siostra Zofia, która pomogła załatwić wszystkie formalności celne, po czym odebrałyśmy bagaże, które wbrew obawom również punktualnie i bez uszkodzeń (nie licząc zapachu śmierdzącego sera, którym przesiąknęły po tym jak na lotnisku wcisnęła nam go ciocia Magdy ;)) dotarły z nami do Zambii.

Jak więc widzicie mieszkańcy niebios bardzo się nami opiekowali podczas tej podróży. Ufam że Boża opieka nie opuści mnie też podczas mojej pracy misyjnej. Dziękuję Wam bardzo za modlitwy, których owoców niesamowicie doświadczałam w ostatnim czasie oraz za wszystkie słowa, które bardzo mnie umacniają!

Uwaga!

Zmieniłam numer telefonu – niestety moja polska karta SIM nie przejawia na zambijskiej ziemi oznak życia. Mój nowy numer to + 2 60 97 91 44 99 2. Niestety, wszystkie smsy wysłane na mój polski numer po 17.45 26.09.2009 (czyli momentu kiedy wyleciałam z Polski) najprawdopodobniej krążą gdzieś w wirtualnej przestrzeni i w najlepszym wypadku odczytam je za rok. Numer zambijski na razie jest nie do końca przetestowany, ale mam nadzieję że wszystkie smsy w obie strony dochodzą. Jakbyście dostali ode mnie jakiegoś smsa, to proszę chociaż o strzałkę, abym wiedziała że doszedł.

A internetowo można mnie namierzyć pod ewa.pieczynska@gmail.com, poczty na o2, facebooka i naszej klasy aktualnie nie używam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz